Dzisiaj
przekonałem się, że antropologiem można być wszędzie, nawet w karetce. Moja
niezaplanowana podróż do szpitala i sam pobyt w placówce NFZ dał mi wiele
tematów do kolejnych badań.
Już
podczas podróży rozmawiałem z Panem „przewoźnikiem” (dlaczego akurat przewoźnik
wytłumaczę w dalszej części) o Przysusze, o jej problemach i ciekawostkach
dotyczących miejscowości. Poznałem też lek na wszystkie dolegliwości – WÓDKA!!!
Pierwsze
minuty na izbie przyjęć wzbogaciły mnie o wiele śmiesznych jak i tragicznych
sytuacji. Śmiesznym było nazywanie pacjentów przez lekarzy pseudonimami. Ja
osobiście nazywany byłem studentem, ale leżał też ze mną „Gaduś” (później
„Psychopata”), „Spiderman” i „Niemka” (kobieta chorowała na Alzhaimera).
Scharakteryzuje może każdego z nich, bo wiąże się z tym wiele śmiesznych
historii.
„Gadusiem”
był Pan, któremu żona złamała kostkę kopnięciem (cytując: „Jak mi jebła to
poczułem, ale przecież żony nie pozwę”). Po założeniu gipsu i dostaniu wypisu
ze szpitala stwierdził, że chce iść do psychologa szpitalnego, obrażając przy
tym wszystkich lekarzy ignorujących go (pan był pod wpływem alkoholu). W końcu
wyprowadziła go policja. Kolejną osobą był „Spiderman” - pan należący do
grupy etnicznej zwanej „Żulami”. Owy Spiderman chciał wdrapać się na metrowy
murek, co mu się nie udało i spadł na twarz, przy czym efektem był zanik
słownictwa (oprócz przekleństw) oraz nieudana operacja plastyczna twarzy.
Dodatkowo Pan Pająk miał 2 promile alkoholu we krwi, a także w trakcie gdy
czekano z nim na tomografię, pod pretekstem skorzystania z łazienki, zwiał ze
szpitala niczym Batman. Nazywanie chorej, starszej Pani Niemką, było dla mnie
trochę nie taktowne i w złym guście, ale widocznie nie przeszkadzało to
lekarzom. Jednak nie dziwię im się trochę, bo zapamiętać tyle nazwisk w tak
krótkim czasie jest nie lada wyzwaniem.
Mimo
tego, że może się wydawać, że ten dzień można by uważać za stracony, wcale
takim nie był (nawet na ból brzucha udało mi się znaleźć informatorkę).
Pozyskałem trochę wiedzy na temat dyskryminacji wymienionej już przeze mnie
grupy etnicznej czyli „Żulów”. Panów nie kładziono do łóżek w salach, ani nie
przyjmowano na odział, tylko na materace znajdujące się na korytarzach tejże
placówki (co powodowało wszędobylski smród). Do tych osób też odnoszono się
bezosobowo (do mnie mówiono np.: Panie Szymonie lub Panie Kostrzewa, do nich
natomiast mówiono „połóż się”, „zdejmij to”, „chodź ze mną”). Właśnie te
sytuacje były dla mnie bardzo przykrym doświadczeniem. Czy osoby, które nie
mogą sobie poradzić ze współczesnym światem, są gorsze od nas? Z tym pytaniem
was zostawiam. A teraz idę spać, bo mam odpoczywać.
P.S. Na kolację była owsianka.
Szymon Kostrzewa
Stefan Rzeromski czuwał, fot. S. Kostrzewa
Motto szpitala, fot. M. Smykowski
Na kolację naprawdę była owsianka, fot. M. Smykowski
Nie dość, że Rzeromskiego, to jeszcze w Chodzierzy! Nie znają literki Ż chyba. Świetny post. A co do grupy etnicznej "Żule", przyznaję racje pracownikom szpitala. Dla Ciebie to był wycinek czasu, żal Ci się zrobiło. Ale szpital widzi ich co kilka dni, pijanych, niemiłych, narzucających się innym poprzez swój "styl życia". Nie obrażajmy, ale i nie litujmy się zanadto. Alkohol to straszna rzecz. Ludzie uzależnieni - jeszcze gorsi. Pozdrawiam! ng
OdpowiedzUsuń