Wczoraj poszłam śladami folkloru wszelakiego. Nie byłabym
sobą, gdybym nie zmarnotrawiła przynajmniej ¼ dnia na zaczepianie babuszek i
wypytywanie o święta, opowiadania o duchach albo o to „jak się kiedyś żyło”.
Jak Pan z cukierkami czekający na dzieci, tak ja czaję się w zakamarkach
jarmaku (na targ tu takmówią, bez „r”) i kuszę starsze panie uważnym
słuchaniem. Trzeba mieć wiele cierpliwości do tego typu łowów - przedwczoraj
nagrałam 4h rozmowy o dawnych czasach, które połowicznie nadają się do
kwestionariusza, ale za to usłyszałam że „siostrom to się robić nie chciało,
wielkie Panie, w niedzielę urodzone”. I było warto.
Zbliża się Niedziela Palmowa i nie licząc stoisk z fabryczną
pstrokacizną, na całym placu stały kobiety w wieku 30-70 lat i sprzedawały
własnoręcznie wykonane palmy. Zjechały z okolicznych wiosek i zachwalały twory swoje
(a czasem też kilku rodzin!), które były robione przez ostatni tydzień… Moją
uwagę przykuła nie ta, co sprzedawała chińszczyznę albo misternie przetykane
bibułą palmy w kształcie baranków, kurczaczków czy zajączków, ale Pani, co
ledwo stojąc, w chuście, trzymała w garści pęk zrobiony z bukszpanu, suszu i
bazi…
„To trzeba w lato suszyć a tera robić. Tera się nie
nazbiero. […] bo to jest zielone, w ogródku [bukszpan, Pani mówiła buksztan]. Z
miesiąc będzie zielone, później się białe robi. [Trawę] z takich bagnów, no. Z
mężem [chodzę], no. [Kwiatki] w ogródku, już siałam! […] Dużo nasiałam [ze
sześć rządków. Trzeba to pielić, nawóz sypać…]. To się suszy no, tylko się nie
może za bardzo rozwinąć, bo później się wypierzy. Te [to są] suchotka
[suchołuski, nieśmiertelniki]. No trza jeszcze po takich kółkach jeździć [że
związywać to wokoło, z góry w dół]. […] I to trza na strychu wysuszać, bo tak
to by zapleśniały, od wilgoci. […] Na dzień to 40 [zrobię]. Wczoraj to obiad
zrobiłam, uszykowałam, to zrobiłam 37. […] Bazie to już, Pani, w lutym trzeba
zrywać, bo teraz już wykwitły…”.
Kiedyś palem się nie kupowało, bo każdy w domu sobie zrobił
swoją. Dziś panie domu tłumaczyły się brakiem czasu albo tym, że już nie
potrafią ich robić, cierpliwości im brak… Jak popytałam, to od 15-20 lat się je
robi masowo i sprzedaje.
Tradycja, w przeciwieństwie do wsi wielkopolskiej, bardzo
tętni tu życiem. To co na badaniach niematerialnego dziedzictwa wsi
wielkopolskiej było rarytasem i spotykanym raz na 10 wywiadów wyjątkiem, tu
jest jeszcze codziennością. Panie z koła gospodyń w Rusinowie układają piosenki
okazjonalne, raz nawet z akompaniamentem „ostatniego
muzykanta” Andrzeja Malika. Panie złapane na ulicy potrafią wydeklamować
litanię ziół wykorzystywanych do wianków na Boże Ciało. W pamięci ludzi żywe są
gadki, opowieści o zmorach i przyśpiewki weselne.
Proszę Państwa – jestem w etnologicznym niebie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz