czwartek, 10 kwietnia 2014

Antropologiem trzeba być w każdej sytuacji

Dzisiaj przekonałem się, że antropologiem można być wszędzie, nawet w karetce. Moja niezaplanowana podróż do szpitala i sam pobyt w placówce NFZ dał mi wiele tematów do kolejnych badań.

Już podczas podróży rozmawiałem z Panem „przewoźnikiem” (dlaczego akurat przewoźnik wytłumaczę w dalszej części) o Przysusze, o jej problemach i ciekawostkach dotyczących miejscowości. Poznałem też lek na wszystkie dolegliwości – WÓDKA!!!

Pierwsze minuty na izbie przyjęć wzbogaciły mnie o wiele śmiesznych jak i tragicznych sytuacji. Śmiesznym było nazywanie pacjentów przez lekarzy pseudonimami. Ja osobiście nazywany byłem studentem, ale leżał też ze mną „Gaduś” (później „Psychopata”), „Spiderman” i „Niemka” (kobieta chorowała na Alzhaimera). Scharakteryzuje może każdego z nich, bo wiąże się z tym wiele śmiesznych historii.

„Gadusiem” był Pan, któremu żona złamała kostkę kopnięciem (cytując: „Jak mi jebła to poczułem, ale przecież żony nie pozwę”). Po założeniu gipsu i dostaniu wypisu ze szpitala stwierdził, że chce iść do psychologa szpitalnego, obrażając przy tym wszystkich lekarzy ignorujących go (pan był pod wpływem alkoholu). W końcu wyprowadziła go policja. Kolejną osobą był „Spiderman” - pan należący do grupy etnicznej zwanej „Żulami”. Owy Spiderman chciał wdrapać się na metrowy murek, co mu się nie udało i spadł na twarz, przy czym efektem był zanik słownictwa (oprócz przekleństw) oraz nieudana operacja plastyczna twarzy. Dodatkowo Pan Pająk miał 2 promile alkoholu we krwi, a także w trakcie gdy czekano z nim na tomografię, pod pretekstem skorzystania z łazienki, zwiał ze szpitala niczym Batman. Nazywanie chorej, starszej Pani Niemką, było dla mnie trochę nie taktowne i w złym guście, ale widocznie nie przeszkadzało to lekarzom. Jednak nie dziwię im się trochę, bo zapamiętać tyle nazwisk w tak krótkim czasie jest nie lada wyzwaniem.

Mimo tego, że może się wydawać, że ten dzień można by uważać za stracony, wcale takim nie był (nawet na ból brzucha udało mi się znaleźć informatorkę). Pozyskałem trochę wiedzy na temat dyskryminacji wymienionej już przeze mnie grupy etnicznej czyli „Żulów”. Panów nie kładziono do łóżek w salach, ani nie przyjmowano na odział, tylko na materace znajdujące się na korytarzach tejże placówki (co powodowało wszędobylski smród). Do tych osób też odnoszono się bezosobowo (do mnie mówiono np.: Panie Szymonie lub Panie Kostrzewa, do nich natomiast mówiono „połóż się”, „zdejmij to”, „chodź ze mną”). Właśnie te sytuacje były dla mnie bardzo przykrym doświadczeniem. Czy osoby, które nie mogą sobie poradzić ze współczesnym światem, są gorsze od nas? Z tym pytaniem was zostawiam. A teraz idę spać, bo mam odpoczywać.


P.S. Na kolację była owsianka.

Szymon Kostrzewa



Stefan Rzeromski czuwał, fot. S. Kostrzewa


Motto szpitala, fot. M. Smykowski


Na kolację naprawdę była owsianka, fot. M. Smykowski

1 komentarz:

  1. Nie dość, że Rzeromskiego, to jeszcze w Chodzierzy! Nie znają literki Ż chyba. Świetny post. A co do grupy etnicznej "Żule", przyznaję racje pracownikom szpitala. Dla Ciebie to był wycinek czasu, żal Ci się zrobiło. Ale szpital widzi ich co kilka dni, pijanych, niemiłych, narzucających się innym poprzez swój "styl życia". Nie obrażajmy, ale i nie litujmy się zanadto. Alkohol to straszna rzecz. Ludzie uzależnieni - jeszcze gorsi. Pozdrawiam! ng

    OdpowiedzUsuń