Kolejny
dzień zmagań z wywiadami, transkrypcjami i pozyskiwaniem informatorów zaczął
się o 6:00 rano ! Nigdy nie jest za wcześnie. Pełna optymizmu i już po
pierwszych wywiadach ruszyłam na targ, który odbywa się tu co wtorek. Ledwo
zdążyłam wejść na teren targu a już widzę małżeństwo zmierzające w moją stronę.
Bez chwili wahania wysyłam Natalię do „ataku”. Sukces! Teraz spokojnie można
zwiedzać i podziwiać to miejsce. Po przechadzce między straganami ruszyłam na
poszukiwanie własnego informatora. Zadowolona podchodzę do starszej Pani, która
akurat pakuje zakupiony przed chwilą chleb. Moja radość znikła równie szybko
jak się pojawiła. Otóż starsza Pani wszczęła taki alarm jakbym chciała ją okraść!
Czym prędzej się oddaliłam - samymi sukcesami etnolog nie żyje.
Trochę
smutna podążając ulicami Przysuchy natrafiłam na starszego Pana, który okazał
się być zegarmistrzem. Jego historia zaczyna się w 1939 roku. Wydarzenia o
jakich opowiadał, często wywoływały u mnie wzruszenie i ledwo powstrzymywałam
się od łez. Najbardziej krępującą sytuacją była chwila, gdy opowiadał jak
pojechał z rodzicami na targ po ziemniaki, a w tym czasie był nalot. Gdy
wrócili okazało się, że stracili wszystko… Nie da się opisać słowami tego co
ten człowiek przekazał mi w trakcie wywiadu, nie da się opisać tego jakie emocje
panowały, gdy cofaliśmy się kilkadziesiąt lat w przeszłość. Nie obyło się
również bez wesołych wspomnień zabaw czy zalotów do obecnej żony. Jego historia,
jak sam powiedział zwykłego zegarmistrza, okazała się być tak niezwykła, że na
zawsze będę ją pamiętać.
Każdy
człowiek nosi w sobie historię, a my jako etnolodzy mamy zaszczyt ich
wysłuchać. Mimo, iż często nam się nie udaje, nudzi nas transkrypcja czy nie
mamy już ochoty na rozmowy, pojawiają się takie historie jak ta, która
przypomina nam dlaczego to robimy.
Karolina Bitner
Biurko
„zwykłego” zegarmistrza, fot. Karolina Bitner
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz