Dzień miałam zacząć od wyprawy na
targ (wymarsz o 7:00 rano). Mimo szczerych chęci, naprawdę nie byłam w stanie
zwlec się z łóżka. Skończyło się na tym, że do 9.30 wylegiwałam się w łóżku, po
czym w 10 minut byłam gotowa do wyjścia. Targ zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Pochodzę z miasta nieco większego niż
Przysucha, a targ u nas jest na oko dziesięć razy mniejszy niż przysuski. Zauważyłam,
że podczas gdy w ciągu tygodnia miasto wieje pustkami, to w czasie targu
wszyscy nagle wychodzą z domu na targowisko.
A po targu czas na wywiad z
przemiłą panią. Pani powitała nas
słowami: „Nie zdejmujcie butów, przecież to nie muzeum”, po czym zaprowadziła
do pokoju jakby żywcem z niego wyjętego. Okazało się, że jej córka skończyła
Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu i sama wykonała stojące w pokoju krzesła
oraz lampy. Przed rozmową zostałyśmy poczęstowane czystym sokiem z jabłek,
który jest wytwarzany przez panią Danutę i jej męża. Pychota! W czasie rozmowy
zostałyśmy również poczęstowane „ogórkami po hindusku”, które przygotowane
zostały przez zięcia pochodzącego z Indii. Rozmowa potoczyła się bardzo miło, pani
opowiadała kilka naprawdę ciekawych historii. Myślę więc, że pomimo tego, że
ludzie spotykani na ulicy nie wykazują chęci rozmowy, mogę ten dzień zaliczyć
do udanych.
Marta Kacperczyk
Ogórki po hindusku i sok z jabłek, fot. M. Kacperczyk
Pokój-muzeum, fot. M. Kacperczyk
Przysucha, fot. M. Kacperczyk
Makieta Przysuchy, fot. M. Kacperczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz