Moje oczy są przekrwione. Teren
„wszedł mi do krwi”. Ale to chyba dobrze.
Myślałam, że rutyna wszystko
zniszczy, a jednak każdy wywiad dostarcza mi czegoś prawdziwego o
drugim człowieku. A najgorsze są wzruszenia, wtedy i mi jest
trudno, ale jestem badaczem, więc to ja muszę zachować dystans.
Mam wrażenie, że czas tych badań jest tak krótki, że nie
zdążyłam nic zrobić, prócz tego, że spotkałam się z kilkoma
ludźmi. Ledwo dochodzę do jakichś wniosków, a już okazuje się, że
w piątek w muzeum robimy podsumowującą prezentację naszych badań.
Siedzimy razem i się głowimy, co zrobić, żeby przedstawić nasze
badania w ludzki sposób, żeby trafiły do tutejszych.
Coś, co mnie fascynuje w antropologii,
to jest żywa naturalność. To co tutaj dostrzegam, prócz
największej chyba religijności, to zainteresowanie ludźmi. Wejście
do sklepu z pamiątkami kończy się owocnym, 2-godzinnym wywiadem.
Zupełnie tak jak by Ci ludzie czekali całe życie, aż z nimi
porozmawiam.
Rozmowa z rybakiem łowiącym ryby nad zalewem i ja, która siedzę przy nim
rozmawiając, wypatrując co jakiś czas czy ryba nie bierze.
Czasami czuje się wybranką w jakiś sposób, że to
właśnie ja, staje się odbiorcą tak cennych historii, które
pozostają we mnie, nawet bez mojej woli.
Teren badań wszedł mi do krwiobiegu i
prędko się nie wydostanie.
Zofia Kędziora
Topornia o poranku, fot. Z. Kędziora
Wieczorny plener nad wodą, fot. Z. Kędziora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz